wtorek, 7 lutego 2017

„Daredevil – Diabeł Stróż”

Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych branie się w drugiej kolejności za ten komiks o Daredevilu może być trochę podchodzeniem „od dupy strony”, ale postanowiłem dać Frankowi Millerowi odetchnąć, poza tym byłem bardzo ciekaw czego z Człowiekiem nieznającym strachu dokonał Kevin Smith.

Spadające na Matta Murdocka nieszczęścia zachwiały jego głęboką wiarą. Nie może on pozbierać się przewrotnym romansie z Karen Page i po jego gorzkim finale. Ale to tylko początek jego kłopotów. Pewnego dnia przychodzi do niego pewna kobieta i mówi, że jej dziecko jest… inkarnacją Jezusa, i że apokalipsa się zbliża. Oddaje mu niemowlę pod opiekę, twierdząc, że Anioły kazały jej to zrobić.
Następnego dnia Matta odwiedza w jego kancelarii adwokackiej tajemniczy Nicholas Macabes i mówi z kolei, że dziecko jest Antychrystem i Matt powinien je zabić.

Intrygę w „Diable Stróżu” mógłbym porównać do tej ze „Spider-mana – Powrotu do domu”. Na początek dostajemy w twarz czymś, z jednej strony interesującym w kontekście postaci, a z drugiej strony niezwykle absurdalnym. W absurd ten będziemy jednak brnąć z zaangażowaniem, aż z czasem tajemnica zacznie się z niego obdzierać i wszystko ułoży się w logiczną całość. Nie muszę chyba mówić, że finał całej historii jest satysfakcjonujący. Bez wdawania się w szczegóły – nie spodziewałem się tego konkretnego złoczyńcy w Daredevilu, co więcej nie spodziewałem się po nim takiej motywacji.

Matthew jest tutaj zupełnie inną postacią niż w „The Man without fear”. U Millera zdystansowany, tutaj jest bardzo ludzki i emocjonalny. Smith robi nawet z niego bohatera romantycznego, pisanie postaci wychodzi mu tak naturalnie, że nawet poznając relację Matta i Karen „od połowy” byłem w nią w pełni zaangażowany i nie czułem niedosytu. Wszystkie wydarzenia z przeszłości, do których „Diabeł Stróż” się odnosi (a jest ich bardzo dużo) są wplecione do historii na tyle umiejętnie, że czytelnikowi wydaje się, jakby znał je od zawsze.

Za emocjonalnym skryptem Kevina Smitha idzie nastrojowa oprawa graficzna Joe Quesady i Jimmy’ego Palmiotti. Rysunki obfitują w różne detale – cienie, odbicia w okularach, i tak dalej. Kolorystyka z kolei wydawała mi się bardzo melancholijna, może nawet z lekka psychodeliczna, co jeszcze podkreśla pesymistyczną, psychologiczną atmosferę całości.


Diabeł Stróż” to – i mogę to śmiało powiedzieć – jeden z najlepszych komiksów jakie dotychczas przeczytałem. W wizualne piękno zamknięta została niebanalna historia o kryzysie wiary faceta w trykocie, ale też szalona, sprawna i wciągająca intryga.
Co prawda, lepiej przed lekturą trochę obeznać się z postacią Daredevila, ale ta praca domowa jest warta odrobienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz