Zdaję sobie sprawę, że dla
niektórych branie się w drugiej kolejności za ten komiks o
Daredevilu może być trochę podchodzeniem „od dupy strony”, ale
postanowiłem dać Frankowi Millerowi odetchnąć, poza tym byłem
bardzo ciekaw czego z Człowiekiem nieznającym strachu dokonał
Kevin Smith.
Spadające na Matta Murdocka
nieszczęścia zachwiały jego głęboką wiarą. Nie może on
pozbierać się przewrotnym
romansie z Karen Page i po jego gorzkim finale.
Ale to tylko początek
jego kłopotów. Pewnego dnia przychodzi do niego pewna kobieta i
mówi, że jej dziecko jest… inkarnacją Jezusa, i że apokalipsa
się zbliża. Oddaje mu niemowlę pod opiekę, twierdząc, że Anioły
kazały jej to zrobić.
Następnego
dnia Matta odwiedza w jego kancelarii adwokackiej tajemniczy Nicholas
Macabes i mówi z kolei, że dziecko jest Antychrystem i Matt
powinien je zabić.
Intrygę w „Diable Stróżu”
mógłbym porównać do tej ze „Spider-mana – Powrotu do domu”.
Na początek dostajemy w twarz czymś, z jednej strony interesującym
w kontekście postaci, a z drugiej strony niezwykle absurdalnym. W
absurd ten będziemy jednak brnąć z zaangażowaniem, aż z czasem
tajemnica zacznie się z niego obdzierać i wszystko ułoży się w
logiczną całość. Nie muszę chyba mówić, że finał całej
historii jest satysfakcjonujący. Bez wdawania się w szczegóły –
nie spodziewałem się tego konkretnego złoczyńcy w Daredevilu, co
więcej nie spodziewałem się po nim takiej motywacji.
Matthew jest tutaj zupełnie inną
postacią niż w „The Man without fear”. U Millera zdystansowany,
tutaj jest bardzo ludzki i emocjonalny. Smith robi nawet z niego
bohatera romantycznego, pisanie postaci wychodzi mu tak naturalnie,
że nawet poznając relację Matta i Karen „od połowy” byłem w
nią w pełni zaangażowany i nie czułem niedosytu. Wszystkie
wydarzenia z przeszłości, do których „Diabeł Stróż” się
odnosi (a jest ich bardzo dużo) są wplecione do historii na tyle
umiejętnie, że czytelnikowi wydaje się, jakby znał je od zawsze.
Za emocjonalnym skryptem Kevina
Smitha idzie nastrojowa oprawa graficzna Joe Quesady i Jimmy’ego
Palmiotti. Rysunki obfitują w różne detale – cienie, odbicia w
okularach, i tak dalej. Kolorystyka z kolei wydawała mi się bardzo
melancholijna, może nawet z lekka psychodeliczna, co jeszcze
podkreśla pesymistyczną, psychologiczną atmosferę całości.
„Diabeł Stróż” to – i
mogę to śmiało powiedzieć – jeden z najlepszych komiksów jakie
dotychczas przeczytałem. W wizualne piękno zamknięta została
niebanalna historia o kryzysie wiary faceta w trykocie, ale też
szalona, sprawna i wciągająca intryga.
Co prawda, lepiej przed lekturą trochę obeznać się z postacią Daredevila, ale ta praca domowa jest warta odrobienia.
Co prawda, lepiej przed lekturą trochę obeznać się z postacią Daredevila, ale ta praca domowa jest warta odrobienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz