środa, 8 lutego 2017

ROZDZIAŁ XI – „Batman – Śmierć w rodzinie”

Nadszedł czas dla mnie aby rozprawić się z kolejną ikoniczną opowieścią o Człowieku nietoperzu – ze śmiercią Jasona Todda.
Jason Todd był drugim (po Dicku Graysonie) Robinem. Zaczynał jako kalka Graysona z identycznym backstory, jednak później otrzymał własne, zupełnie inne tło. Rodzice Jasona zmarli, gdy ten był bardzo mały, przez co zmuszony był on do życia na ulicy. Pewnego dnia próbował obrabować batmobil i tak ścieżki jego i Bruce’a Wayne’a skrzyżowały się ze sobą. Bruce natychmiast wziął chłopca pod swoje skrzydła i zaczął jego trening.
Jason nie był jednak zbyt udanym bohaterem, więc DC postanowiło go uśmiercić i właśnie temu (oczywiście) posłużyć miała „Śmierć w rodzinie”.

Już na pierwszych stronach pierwszego zeszytu możemy zobaczyć, że postawa Jasona jest bardzo agresywna i ma on problemy ze słuchaniem swojego mentora. Rzuca się on do walki bez namysłu, co skutkuje tym, że Bruce zakazuje mu na jakiś czas bycia Robinem, dopóki ten nie nauczy się panować nad sobą.
Rozgoryczony Jason włóczy się po rodzinnej okolicy, aż zostaje zaczepiony przez staruszkę, która wręcza mu rzeczy z jego dawnego mieszkania. Pośród starych zdjęć, chłopak znajduje dokumenty, z których jasno wynika, że został adoptowany… a to oznacza, że jego biologiczna matka nadal gdzieś żyje. Postanawia ją odnaleźć, ale na własną rękę, bo dochodzi do wniosku, że Bruce nie tylko mu nie pomoże, ale nawet go nie zrozumie.

I tu pojawia się mój problem z Jasonem, który wydaje się być pisany w sposób niekonsekwentny. Jego chęć odszukania matki, niezdolność do pogodzenia się z przeszłością (co zresztą rzutuje na jego agresywne zachowanie podczas „akcji”) to elementy, która działają całkiem dobrze. Z kolei ten brak zaufania do Bruce’a pojawia się kompletnie znikąd. Co więcej, ta jedna kwestia jest kompletnie niepotrzebna, o czym powiem za chwilę.

Jason znajduje w notesie ojca imiona trzech kobiet. Tak się złożyło, że wszystkie przebywają w Iranie. Tak więc, chłopak wsiada w samolot i znika bez słowa.
W międzyczasie dzieje się coś jeszcze – Joker ucieka z Azylu Arkham i postanawia sprzedać Irańskim terrorystom ukrytą przez siebie głowicę atomową. Oczywiście, Bruce rusza w ślad za Klaunem i niemal natychmiast wpada na Jasona. Wspólnymi siłami szukają tajemniczej kobiety oraz starają się powstrzymać Jokera.

Śmierć w rodzinie” zabiera Batmana z miejskiej scenerii i rzuca go na Irańskie pustkowia, gdzie musi walczyć on z islamskimi terrorystami. Co ciekawe, zdarza mu się przywdziewać kostium za dnia… a przynajmniej tak mi się wydaje, bowiem tła bywają strasznie mylące.

Ustaliłem już, że Jason nie jest zbyt interesującą postacią i niestety, moment jego śmierci traci przez to na sile. Podczas czytania „Knightfall” też wiedziałem co się wydarzy, ale z niecierpliwością wyczekiwałem tego momentu, w dodatku napięcie i emocje narastały z zeszytu na zeszyt, a kulminacyjny moment był eksplozją tego wszystkiego. Ogromna szkoda, że tego samego nie uświadczyłem w „Śmierci w rodzinie”.

Z drugiej strony jednak, Jason nie jest tutaj najważniejszą postacią. Jak zawsze – jest nią Bruce. Kolejni Robini byli dla niego namiastką rodziny, próbą jej odbudowania. Wobec tego śmierć Jasona była dla niego bolesnym ciosem. Nawiązanie do „Śmierci w rodzinie” pojawiło się nawet w „Powrocie Mrocznego Rycerza” (który, ciekawostka, powstał przed „Śmiercią...”). Jest to też moment, w którym Batman rozważa złamanie swojej „świętej zasady” i zabicie Jokera. Był w stanie znieść kalectwo Barbary Gordon (komiks odwołuje się do „Zabójczego żartu”), ale śmierć towarzysza to już stanowczo za dużo.

Jakie są z tym komiksem problemy?
Oprócz braku dostatecznie dużego ładunku emocjonalnego, z perspektywy czasu historia ta wydaje się… bezcelowa. Batman nie zabije Jokera i dylemat ten będzie jeszcze wałkowany wiele razy. Z tego całego „nigdy więcej” też nic nie wynika, bo już w „Knightfall” tytuł Robina nosi Tim Drake.
Mogę więc chyba powiedzieć, że „Śmierć w rodzinie” troszeczkę się „przeterminowała”.

Rysunki Jima Aparo są, podobnie jak w „Knightfall”, całkiem solidne. Poza wspomnianymi na początku mylącymi tłami, nie podobał mi się jeszcze tylko Joker ze swoją karykaturalnie długą głową. Tutaj jest to o tyle trudniejsze do przełknięcia, że Jokera jest o wiele więcej.
No i muszę też przyznać, że sama postać gdzieś straciła swoją iskrę. Joker w „Śmierci...” wydaje się strasznie nudny, zwłaszcza, gdyby porównać go z wcieleniami z innych omówionych przeze mnie komiksów. Poza morderstwem Todda, nie prezentuje on nic, co zapadłoby w pamięć.


Śmierć w rodzinie” to solidny komiks, który nieco się postarzał, i moim zdaniem stracił dość sporo ze swojej ikoniczności. Może postawiłem mu poprzeczkę zbyt wysoko, może miałem zbyt duże oczekiwania wobec niego. Jeśli czegoś mi w nim brakuje to emocji. Tych samych emocji, które czułem przy okazji „Knightfall”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz