poniedziałek, 13 lutego 2017

„The Mask Returns”

Jestem świeżo po lekturze sequela „The Mask” i jestem rozczarowany. Choć oryginał nie był komiksem idealnym, posiadał swój urok i olbrzymie pokłady potencjału. Po kontynuacji spodziewałem się czegoś nowego, świeżego i równie lub nawet bardziej groteskowego.
Otrzymałem do bólu przeciętną kontynuację, która w gruncie rzeczy nie ma pomysłu na siebie i ciągnie wątki poprzednika iście desperackimi metodami.

Zabójcy wynajęci przez Dona Mozzo zakradają się do domu porucznika Kellawaya z zamiarem zabicia go. Kellaway jednak zostaje tylko przez nich raniony podczas schodzenia do piwnicy i wyciągania Maski i zapada w śpiączkę (żeby pod koniec komiksu zamienić się w Deus ex Machinę i zakończyć finałową konfrontację).
Maska trafia w ręce gangsterów. Nieświadomi niczego, podczas przekomarzania się ze swoim jąkającym się szoferem zakładają mu ją na głowę. Szofer zamienia się w Big-Heada i postanawia przejąć kontrolę nad gangiem Dona Mozzo i brutalnie rozprawia się z wszelką konkurencją.

Wieść o zamachu na życie porucznika szybko dociera do Kathy, dziewczyny Stanleya Ipkissa z pierwszej "The Mask". Postanawia ona na własną rękę odzyskać niebezpieczny artefakt. Oczywiście udaje się jej to i mając w ręku tak wielką moc postanawia... rozprawić się z mafią.

Fabularnie mamy do czynienia z kalką części pierwszej. Zamiast sfrustrowanego Stanleya mamy brzydkiego, jąkałę, a w miejsce praworządnego Kellawaya - praworządną Kathy.
Dostajemy to samo, tylko uboższe, bowiem cały element zaskoczenia całkowicie tutaj odpada. I stwierdzenie "to samo" wcale nie jest przesadą - komiks kopiuje niemal kreska w kreskę już ograne gagi.

I jasne, są w "The Mask Returns" rzeczy z potencjałem, ale żadna z nich nie jest jakkolwiek rozwinięta. Ot, rzucone nam są te koncepty jak ochłapy mięsa... i tyle.
Kathy ma dziwny sen/wizję ukazującą, że Maska należała niegdyś to jakiegoś dzikiego plemienia, ale została mu skradziona. Czemu to służy? Nie mam zielonego pojęcia.
Zarzuca się nam także, przez chwilę, wewnętrznym konfliktem Kathy, kiedy ta zdaje sobie sprawę, że nie jest w stanie zapanować nad mocami Maski. To samo w sobie nadawałoby się na dobrą historię, ale z tego też nic nie wynika. W jednym dymku Kathy o tym wspomina i potem przepada to w odmętach przeciętnej rozwałki.

Graficznie nic się nie zmieniło, choć zrezygnowano z psychodelicznej kolorystyki.

Nie ma za bardzo sensu sięgać po „The Mask Returns”... bo po co? To po prostu zdegradowana wersja "The Mask". Co gorsza nie czuć w tej fabule płynności. Przez cały czas czułem jak okropnie wymuszona jest kontynuacja tych wszystkich wątków i jak bardzo bez pomysłu jest to wszystko rozegrane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz