Zdania
na temat filmu „RoboCop 2” są dość mocno podzielone. Dla mnie
to całkiem udany sequel z kilkoma trafionymi i kilkoma chybionymi
pomysłami. Tak, czy siak zawsze dobrze mi się go oglądało.
Scenariusz do owego filmu sporządził Frank Miller, niestety jego
pomysły były zbyt ostre dla producentów i trzeba było nanieść
„poprawki”. Z oryginalnego pomysłu Millera ostało się w
gruncie rzeczy niewiele, a część motywów została przeniesiona do
późniejszej kontynuacji, czyli „RoboCopa 3”.
Oryginalny
scenariusz Millera doczekał się w końcu adaptacji w formie
komiksu. Zżerała mnie ciekawość co takiego twórca „Powrotu
Mrocznego Rycerza” upichcił, że zdaniem wszystkich okazało się
niemożliwym do przeniesienia na taśmę filmową.
Przestępczość
w Detroit ciągle rośnie, a zdziesiątkowani funkcjonariusze policji
strajkują przeciwko korporacji OCP bo… jest ich mało i nie mają
czym walczyć. Nawet Alex Murphy, czyli RoboCop nie daje już powoli
rady.
OCP
wciela w życie plan wyburzania dzielnic starego miasta, aby zrobić
miejsce na budowę Delta City. Ponieważ na policję nie można
liczyć, powołano specjalne oddziały zwane Rehabem, aby
przesiedliły one mieszkańców Detroit. Problem w tym, że Rehab to
w większości weterani wojenni, w dodatku chorzy psychicznie i
psychopatyczni.
W
międzyczasie Super Glina trafia pod opiekę psycholog dr Love, która
ma pozbawić go człowieczeństwa i zrobić z niego wzór do
naśladowania. Problem w tym, że dr Love również nie jest zbyt
zdrowa na umyśle i sadystycznymi metodami „leczy” Murphy’ego.
Poza tym ma ona obsesję na punkcie miasta i nadmiaru przemocy i robi
wszystko, aby z nim walczyć.
Do
tego wszystkiego dochodzi plan zbudowania ulepszonej wersji RoboCopa…
Ilość
wątków w komiksie jest pokaźna. Co chwilę odszukiwałem znajome
motywy, kwestie, czy nawet całe sceny, które w mniej lub bardziej
zmienionej formie trafiły do „Robocopa 2 i 3”. Niestety bardzo
trudno jest mi to określić mianem spójnej historii.
Poziom
przemocy jest olbrzymi, są eksplozje, padają trupy, na ulicach
Detroit rozpętuje się wręcz wojna, ale wszystko to czyta się jak
ciąg niepowiązanych ze sobą scen.
Pierwszy
„RoboCop” zasłynął z satyry społecznej, przerysowanych
programów telewizyjnych i Miller również mocuje się z tym
konceptem. Efekt jest iście pokraczny. Zupełnie jakby autor cofnął
się w rozwoju od czasu swojego „Batmana”.
Kolejnym
punktem na liście „grzechów” jest przesadna seksualizacja
postaci żeńskich. Dr Love charakteryzują dwie cechy – jest
irytującą, złą psychopatką i jest hojnie obdarzona przez naturę
– nosi obcisłe spódniczki i dekolt do pasa. Ale to jeszcze można
jakoś przeboleć. Gorzej, gdy coś podobnego dotyka postaci, do
której to ni w ząb nie pasuje. Gdy na scenę wchodzi znana z filmu
Anne Lewis, po każdej scenie akcji jej ubiór musi spłonąć,
podrzeć się, byleby tylko obnażał jej bieliznę.
I
może nako facet nie powinienem narzekać na takie rzeczy, ale jest
to zbyt nachalne i zbyt nie na miejscu, by brać to jakkolwiek na
poważnie.
Na koniec pozostaje kwestia głównego bohatera.
Murphy nie jest bohaterem we własnej historii. Jest tutaj do tego stopnia bezbarwny, pozbawiony woli i charakteru, że miejscami zapominałem, że on w ogóle jest w tej historii.
Ale smutna prawda jest taka, że poza przerysowaną dr Love nikt z bohaterów się nie wyróżnia. Są wręcz jak wyprane z osobowości pionki, które muszą przez ten cały chaos przejść.
Całości
dopełniają rysunki Juana Rose Rypa – przesadnie szczegółowe.
Komiks wygląda okropnie. Gdy kadry są mniejsze, wszystkie kształty
zlewają się ze sobą, a gdy jeszcze do tego dochodzą rzeczy typu
dym, czy ogień, wtedy w ogóle patrzenie na panele jest bolesne dla
oczu. Pognieciona
zbroja RoboCopa nie musi mieć na sobie tysiąca małych kropeczek,
dym nie musi być aż tak pofałdowany. To rozprasza i utrudnia
rozpracowanie tego, co się dzieje.
A
„rozpracowanie” jest tu bardzo dobrym słowem. Sceny akcji są
jednym wielkim chaosem, w którym bardzo łatwo się pogubić. Czasem
nie pomagają nawet strzałki zostawione przez twórców
sygnalizujące kolejność w jakiej układają się kadry. Może
gdyby szły obok one siebie, a nie były „wysypane” na kartkę, taki
zabieg nie byłby potrzebny?
Podsumowując,
Millerowski „RoboCop” nie jest czymś, czym warto zawracać sobie
głowę. Jest brzydki, chaotyczny, przerysowany, infantylny –
krótko mówiąc, nieczytelny.
Nic
dziwnego, że skrypt ten nie doczekał się wiernej filmowej
adaptacji, wręcz niemal w całości wylądował w koszu. To jeden wielki
bałagan.
Mimo
licznych wad „RoboCop 2” jest udanym filmem akcji i myślę, że
po zapoznaniu się z jego pierwotną wizją docenię go jeszcze
bardziej.