Niedawno na moim
blogu publikowałem recenzję „Strażników” Alana Moore’a i
sugerowałbym każdemu zapoznanie się z nią przed przystąpieniem
do lektury poniższego tekstu.
Każdy już wie jaki
mam stosunek do komiksu, dlatego teraz podzielę się z Wami moimi
spostrzeżeniami odnośnie jego filmowej adaptacji. I po tytule tego
wpisu już pewnie domyśliliście się, że Zack Snyder, mówiąc
delikatnie, nie spełnił moich oczekiwań.
Mam za sobą seans
3,5-godzinnego Ultimate Cut i stwierdzam, iż jest to sztandarowy
przykład całkowitego niezrozumienia materiału, z którego się
czerpie. Zack Snyder pozował na fana komiksów na długo przed
„Człowiekiem ze stali”, czy „Batman v Superman”. Moje
zarzuty co do tych dwóch filmów mógłbym śmiało podpiąć pod
„Strażników”.
Aby oddać
sprawiedliwość – to nie jest zły film sam w sobie. Jest
zrealizowany spektakularnie dobrze. Efekty specjalne są imponujące,
aktorzy zostali dobrze dobrani i spisują się w swoich rolach albo
solidnie, albo rewelacyjnie. Jackie Earle Haley to perfekcyjny
Rorschach. Scenariusz sam w sobie również nie ma w sobie żadnych
uchybień.
Ale nie o to chodzi.
Snyder postanowił
dokonać przeniesienia komiksu kadr w kadr na taśmę filmową.
Postanowił dokonać najwierniejszej możliwej adaptacji i cały czas
stara się nam wmówić, że jego film tym właśnie jest.
Dlaczego stara się
wmówić?
Bo po drodze zatraca
cała idącą za „Strażnikami” ideę. Komiks Moore’a jest tak
dobry, ponieważ jest realny, naturalistyczny i nie ma w sobie
przedramatyzowania. Bohaterowie są realni, ponieważ często widzimy
ich w intymnych sytuacjach, odczytujemy ich intymne rozmowy.
Snyder w swoim
filmie przepuszcza wszystko przez szary filtr, bombarduje widza
slow-motion, wrzuca łopatologiczną muzykę do dramatycznych scen i
podkręca poziom przemocy do granic absurdu. Nie mówię, że
komiksowi „Strażnicy” nie byli krwawi, ale nie nadużywali
przemocy. Nie eksponowali gore tak jak Snyder. (O! Patrzcie jak jej
strzelił w rękę, jak jej pomalutku odpada palec!)
W jednej ze scen,
Dan i Laurie zostają napadnięci przez grupę rzezimieszków.
Podczas, gdy u Moore’a to zwykła bójka, u Snydera para zabija
kilku z napastników. Zabija z zimną krwią. (!)
Co więcej, reżyser
odbiera postaciom ich kiczowate wdzianka i zastępuje je… zbrojami.
Oryginalne kostiumy były kiczowate bo miały być kiczowate. I
bohaterowie sami podchodzili do nich z dystansem. Noszenie przez nich
takich strojów (chyba mogę sobie pozwolić na taką interpretację)
było odwołaniem się do czegoś, co tkwi w świadomości kultury.
Zakładam, że ludzie w świecie „Strażników” też mają
komiksy o facetach w trykotach.
Niesamowicie
rzeczywisty świat u Moore’a zostaje przez Snydera zatopiony w
nabrzmiałym patosie. Bo Snyder lubi być „fajny” i „edgy” i
wrzuca to wszędzie tam, gdzie być nie powinno.
Warto też zwrócić
uwagę na to jak wielkim strzałem w stopę jest to wmawianie
widzowi, że jest to wierna adaptacja. Scenariusz zmienia kolejność
niektórych scen, a niektórych bohaterów upraszcza lub pomija. I
normalnie nie zwróciłbym na to uwagi, ale skoro silimy się już na
maksymalnie wierne odwzorowanie, to takie drobiażdżki zaczynają
zgrzytać. Czemu Laurie ma retrospekcje odnośnie Komedianta na
początku filmu i podczas przesłuchania, a nie kiedy spotyka Jona w
jego fortecy na Marsie? Czemu nie ma tych ‘flashbacków’ wtedy
kiedy miałyby one sens?
Finał również
został zmodyfikowany względem pierwowzoru. Gigantyczna ośmiornica
niszcząca miasto wydała się dla Snydera zbyt dziecinnym pomysłem,
więc postanowił dopisać wrobienie we wszystko Jona, czyli Doktora
Manhattana… dzięki czemu słowa Ozymandiasza odnośnie
„Praktycznego żartu na ludzkości” całkowicie tracą swój sens
i siłę.
Zack Snyder wyszedł
z założenia (i to podejście zostało mu do dziś), że jeśli da
fanom odwzorowanie kadrów kreska w kreskę to oni się ucieszą. Nie
wiem jak Wy, ale na mnie to nie podziałało. „Strażnicy” są
pozbawieni wszystkiego, co czyniło pierwowzór tak dobrym, wręcz
staje się jego zaprzeczeniem. Realny świat i bohaterowie giną pod
Snyderowską „fajnością”. Ten film przypomina mi fanfik do
komiksu, a nie jego adaptację. Fanfik nastolatka, który chce być
mroczny i poważny.
Nie, nie, nie.
OdpowiedzUsuńScenariusz filmu napisał David Hayter. Potem poprawiał Alex Tse. Snyder tylko go zrealizował i pozmieniał pewne rzeczy, aby być jak najbliżej pierwowzoru. np. w wersji Haytera, która pierwotnie miła być kręcona w roku 2004, rzecz działa się współcześnie, zamiast Nixona był zwykły bezimienny 'prezydent', a zamiast Wietnamu - Irak. Puchacz na końcu miał zabić Ozymandiasza (bo przecież nie może być tak, żeby 'złoczyńca' nie poniósł kary), itp. itd.
Snyder nie jest reżyserem wszechczasów, ale tak naprawdę zrobił wszystko, aby ten film był jak najlepszy.