poniedziałek, 6 marca 2017

Dygresja #2 - Dlaczego "Strażnicy" Snydera są do niczego?


Niedawno na moim blogu publikowałem recenzję „Strażników” Alana Moore’a i sugerowałbym każdemu zapoznanie się z nią przed przystąpieniem do lektury poniższego tekstu.

Każdy już wie jaki mam stosunek do komiksu, dlatego teraz podzielę się z Wami moimi spostrzeżeniami odnośnie jego filmowej adaptacji. I po tytule tego wpisu już pewnie domyśliliście się, że Zack Snyder, mówiąc delikatnie, nie spełnił moich oczekiwań.

Mam za sobą seans 3,5-godzinnego Ultimate Cut i stwierdzam, iż jest to sztandarowy przykład całkowitego niezrozumienia materiału, z którego się czerpie. Zack Snyder pozował na fana komiksów na długo przed „Człowiekiem ze stali”, czy „Batman v Superman”. Moje zarzuty co do tych dwóch filmów mógłbym śmiało podpiąć pod „Strażników”.

Aby oddać sprawiedliwość – to nie jest zły film sam w sobie. Jest zrealizowany spektakularnie dobrze. Efekty specjalne są imponujące, aktorzy zostali dobrze dobrani i spisują się w swoich rolach albo solidnie, albo rewelacyjnie. Jackie Earle Haley to perfekcyjny Rorschach. Scenariusz sam w sobie również nie ma w sobie żadnych uchybień.

Ale nie o to chodzi.

Snyder postanowił dokonać przeniesienia komiksu kadr w kadr na taśmę filmową. Postanowił dokonać najwierniejszej możliwej adaptacji i cały czas stara się nam wmówić, że jego film tym właśnie jest.

Dlaczego stara się wmówić?

Bo po drodze zatraca cała idącą za „Strażnikami” ideę. Komiks Moore’a jest tak dobry, ponieważ jest realny, naturalistyczny i nie ma w sobie przedramatyzowania. Bohaterowie są realni, ponieważ często widzimy ich w intymnych sytuacjach, odczytujemy ich intymne rozmowy.

Snyder w swoim filmie przepuszcza wszystko przez szary filtr, bombarduje widza slow-motion, wrzuca łopatologiczną muzykę do dramatycznych scen i podkręca poziom przemocy do granic absurdu. Nie mówię, że komiksowi „Strażnicy” nie byli krwawi, ale nie nadużywali przemocy. Nie eksponowali gore tak jak Snyder. (O! Patrzcie jak jej strzelił w rękę, jak jej pomalutku odpada palec!)
W jednej ze scen, Dan i Laurie zostają napadnięci przez grupę rzezimieszków. Podczas, gdy u Moore’a to zwykła bójka, u Snydera para zabija kilku z napastników. Zabija z zimną krwią. (!)
Co więcej, reżyser odbiera postaciom ich kiczowate wdzianka i zastępuje je… zbrojami. Oryginalne kostiumy były kiczowate bo miały być kiczowate. I bohaterowie sami podchodzili do nich z dystansem. Noszenie przez nich takich strojów (chyba mogę sobie pozwolić na taką interpretację) było odwołaniem się do czegoś, co tkwi w świadomości kultury. Zakładam, że ludzie w świecie „Strażników” też mają komiksy o facetach w trykotach.

Niesamowicie rzeczywisty świat u Moore’a zostaje przez Snydera zatopiony w nabrzmiałym patosie. Bo Snyder lubi być „fajny” i „edgy” i wrzuca to wszędzie tam, gdzie być nie powinno.

Warto też zwrócić uwagę na to jak wielkim strzałem w stopę jest to wmawianie widzowi, że jest to wierna adaptacja. Scenariusz zmienia kolejność niektórych scen, a niektórych bohaterów upraszcza lub pomija. I normalnie nie zwróciłbym na to uwagi, ale skoro silimy się już na maksymalnie wierne odwzorowanie, to takie drobiażdżki zaczynają zgrzytać. Czemu Laurie ma retrospekcje odnośnie Komedianta na początku filmu i podczas przesłuchania, a nie kiedy spotyka Jona w jego fortecy na Marsie? Czemu nie ma tych ‘flashbacków’ wtedy kiedy miałyby one sens?

Finał również został zmodyfikowany względem pierwowzoru. Gigantyczna ośmiornica niszcząca miasto wydała się dla Snydera zbyt dziecinnym pomysłem, więc postanowił dopisać wrobienie we wszystko Jona, czyli Doktora Manhattana… dzięki czemu słowa Ozymandiasza odnośnie „Praktycznego żartu na ludzkości” całkowicie tracą swój sens i siłę.


Zack Snyder wyszedł z założenia (i to podejście zostało mu do dziś), że jeśli da fanom odwzorowanie kadrów kreska w kreskę to oni się ucieszą. Nie wiem jak Wy, ale na mnie to nie podziałało. „Strażnicy” są pozbawieni wszystkiego, co czyniło pierwowzór tak dobrym, wręcz staje się jego zaprzeczeniem. Realny świat i bohaterowie giną pod Snyderowską „fajnością”. Ten film przypomina mi fanfik do komiksu, a nie jego adaptację. Fanfik nastolatka, który chce być mroczny i poważny.

1 komentarz:

  1. Nie, nie, nie.
    Scenariusz filmu napisał David Hayter. Potem poprawiał Alex Tse. Snyder tylko go zrealizował i pozmieniał pewne rzeczy, aby być jak najbliżej pierwowzoru. np. w wersji Haytera, która pierwotnie miła być kręcona w roku 2004, rzecz działa się współcześnie, zamiast Nixona był zwykły bezimienny 'prezydent', a zamiast Wietnamu - Irak. Puchacz na końcu miał zabić Ozymandiasza (bo przecież nie może być tak, żeby 'złoczyńca' nie poniósł kary), itp. itd.
    Snyder nie jest reżyserem wszechczasów, ale tak naprawdę zrobił wszystko, aby ten film był jak najlepszy.

    OdpowiedzUsuń