czwartek, 9 marca 2017

"Marvel Super Heroes - Secret Wars" (Tom I)

W swojej karierze komiksowego laika postanowiłem spróbować czegoś nowego – postanowiłem przeczytać jakiś event, zobaczyć crossover wielu postaci. Moją ciekawość rozbudzał fakt, że zazwyczaj o eventach słyszałem raczej negatywne opinie, a ja sam miałem w umyśle wizerunek jak takie coś mogło wyglądać – Masa bohaterów wepchnięta do jednej historii, gdzie tylko kilka jest rozwiniętych, a cała reszta robi za tło i jest niemalże bierna na wszystko co się dzieje.

Żeby swój pogląd zweryfikować postanowiłem przeczytać klasyczny event z uniwersum Marvela – Secret Wars. Ta 12-zeszytowa seria została przez Wielką Kolekcję Komiksów Marvela podzielona na dwa tomy i poniższy tekst dotyczyć będzie tylko pierwszego tomu.

Grupa losowych bohaterów – członkowie Avengers, męska część Fantastycznej Czwórki, X-Meni i Spider-Man zostają uprowadzeni przez tajemniczy kosmiczny byt nazywający siebie Beyonderem. Beyonder lubi porywać herosów i wysyłać ich do walki na śmierć i życie z równie przypadkowo dobranymi złoczyńcami. Ten zespół, który wygra dostanie nagrodę w postaci spełnienia wszystkich najskrytszych pragnień. Wojna między facetami w trykotach odbędzie się na specjalnie stworzonej w tym celu planecie…

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to obecność bardzo mało znanych czarnych charakterów. Nigdy nie słyszałam o Molecular-manie, Absorbing-manie, czy innych dziwakach towarzyszących Doomowi, Galactusowi i Drowi Octopusowi. I nie byłoby to dla mnie nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w obozie pozytywnych bohaterów są wszystkie ikoniczne postacie – Iron Man, Thor, Spider-man, Hulk, członkowie Fantastycznej czwórki…
Wiem, że eventy są sposobem na porządkowanie uniwersum i w chwili pisania tego tekstu mam za sobą tylko połowę historii… ale trudno jest mi pozbyć się wrażenia, że wszystkie te nieznane mi postacie zginą w trakcie Secret Wars.
Warto też zaznaczyć, że można tu znaleźć bardzo klasyczne warianty niektórych bohaterów, jak na przykład Miss Marvel, czy Iron Mana. I Hulk ma mózg Bruce'a Bannera, warto to mieć na uwadze. Nie wiem jak inni, ale ja jakoś nie mam ochoty w to wnikać. Akceptuję to.

Początek komiksu był dla mnie dość sentymentalny, bowiem Secret Wars było częścią animowanego serialu o Spider-Manie. Niestety historia ta szybko stała się niesamowicie męcząca i nieciekawa.

Gdy wszystko się zaczyna, zarówno w obozie bohaterów jak i złoczyńców zaczynają wybuchać panika i kolejne sprzeczki o byle głupoty. Gdy wszyscy już lądują na planecie, przywództwo nad tymi złymi przejmuje Dr. Doom, natomiast ci dobrzy cały czas smucą się bo są tak daleko od domu, opuścili swoje żony, nie wiedzą co się z nimi dzieje… i tak do porzygu przy okazji każdej spokojniejszej sceny. Warto też zaznaczyć, że te partie komiksu, w których nikt się z nikim nie tłucze poświęcone są albo na ekspozycję, albo na taki właśnie „rozwój” bohaterów.

W zamyśle bohaterowie dopiero z czasem mieli nauczyć się pracy zespołowej, pokonać różnice między sobą i ja rozumiem, że na początku oni wszyscy musieli się dotrzeć, tylko, że oni wszyscy się znają, grają w tej samej drużynie, a przez połowę tomu odnoszą się do siebie jak kompletne dupki. Baa, X-Meni postanawiają, że nie lubią swoich towarzyszy i opuszczają obóz bohaterów, by działać na własną rękę… mimo że nie mają żadnego realnego powodu by tak postąpić.

Wewnętrzne konflikty w obozie złoczyńców na początku wypadają już trochę lepiej, bo mniej więcej tego się po tych charakterach można by spodziewać. Wypada to nie tylko naturalniej ale i czemuś już służy. Każda z tych postaci nigdy przedtem nie pracowała w zespole, a każdy chce rządzić. Ironicznie, gdy przychodzi co do czego tworzą oni o wiele bardziej zgrany zespół niż super herosi.

Problem jaki mam ze wszystkimi to to, że… niczym się w gruncie rzeczy od siebie nie różnią. Wszyscy mówią w dokładnie ten sam sposób, a komiks nie nadaje nikomu żadnej indywidualności. Nikt nie jest w żaden sposób wyjątkowy, wręcz połowa postaci jest sobie tylko po to, żeby być.

Na tym etapie każdy się chyba domyśla na czym, w skrócie, polega mój zarzut odnośnie „Secret Wars”. To komiks napisany niesamowicie topornie. I odbija się to także na dialogach, które miejscami wyglądają jak mini-monologi. Wszyscy mają dziwną manierę mówienia o sobie w trzeciej osobie, a także tłumaczenia w trakcie scen akcji tego, co się dzieje. Kiedy pojawiają się jakieś dynamiczne kadry, wszelkie napięcie zostaje wyssane przez olbrzymie dymki po brzegi wypełnione tekstem.
Przykładowo, gdy Doom uderza kogoś ręką, to daje radę przeprowadzić pełną konwersację ze swoim oponentem w ramach jednego kadru.
Napięcia nie ma za grosz, a sceny akcji wydają się przez to niesamowicie rozwleczone.

Jeśli chodzi o rysunki to Mike Zeck ma styl podobny do Jima Aparo, tylko jest bardziej niechlujny. Masa rysunków wygląda jakby była robiona na odwal się, a kolory miejscami jeszcze to wrażenie potęgują.

Na pewno przeczytam i opiszę jeszcze drugi tom, ale nie nastawiam się do „Secret Wars” jakkolwiek pozytywnie. To komiks o do bólu infantylnym scenariuszu i do bólu przeciętnymi rysunkami. Jest w tym wszystkim potencjał, ale nikomu raczej nie kwapi się żeby go wykorzystać.


Trochę się nasłuchałem o tym, że klasycznego Marvela nie da się czytać… no i cholercia, ten kto mi to powiedział miał rację...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz