W swojej karierze
komiksowego laika postanowiłem spróbować czegoś nowego –
postanowiłem przeczytać jakiś event, zobaczyć crossover wielu
postaci. Moją ciekawość rozbudzał fakt, że zazwyczaj o eventach
słyszałem raczej negatywne opinie, a ja sam miałem w umyśle
wizerunek jak takie coś mogło wyglądać – Masa bohaterów
wepchnięta do jednej historii, gdzie tylko kilka jest rozwiniętych,
a cała reszta robi za tło i jest niemalże bierna na wszystko co
się dzieje.
Żeby swój pogląd
zweryfikować postanowiłem przeczytać klasyczny event z uniwersum
Marvela – Secret Wars. Ta 12-zeszytowa seria została przez Wielką
Kolekcję Komiksów Marvela podzielona na dwa tomy i poniższy tekst
dotyczyć będzie tylko pierwszego tomu.
Grupa losowych
bohaterów – członkowie Avengers, męska część Fantastycznej
Czwórki, X-Meni i Spider-Man zostają uprowadzeni przez tajemniczy
kosmiczny byt nazywający siebie Beyonderem. Beyonder lubi porywać
herosów i wysyłać ich do walki na śmierć i życie z równie
przypadkowo dobranymi złoczyńcami. Ten zespół, który wygra
dostanie nagrodę w postaci spełnienia wszystkich najskrytszych
pragnień. Wojna między facetami w trykotach odbędzie się na
specjalnie stworzonej w tym celu planecie…
Pierwsze co rzuciło
mi się w oczy to obecność bardzo mało znanych czarnych
charakterów. Nigdy nie słyszałam o Molecular-manie,
Absorbing-manie, czy innych dziwakach towarzyszących Doomowi,
Galactusowi i Drowi Octopusowi. I nie byłoby to dla mnie nic
dziwnego, gdyby nie fakt, że w obozie pozytywnych bohaterów są
wszystkie ikoniczne postacie – Iron Man, Thor, Spider-man, Hulk,
członkowie Fantastycznej czwórki…
Wiem, że eventy są
sposobem na porządkowanie uniwersum i w chwili pisania tego tekstu
mam za sobą tylko połowę historii… ale trudno jest mi pozbyć
się wrażenia, że wszystkie te nieznane mi postacie zginą w
trakcie Secret Wars.
Warto też zaznaczyć, że można tu znaleźć bardzo klasyczne warianty niektórych bohaterów, jak na przykład Miss Marvel, czy Iron Mana. I Hulk ma mózg Bruce'a Bannera, warto to mieć na uwadze. Nie wiem jak inni, ale ja jakoś nie mam ochoty w to wnikać. Akceptuję to.
Warto też zaznaczyć, że można tu znaleźć bardzo klasyczne warianty niektórych bohaterów, jak na przykład Miss Marvel, czy Iron Mana. I Hulk ma mózg Bruce'a Bannera, warto to mieć na uwadze. Nie wiem jak inni, ale ja jakoś nie mam ochoty w to wnikać. Akceptuję to.
Początek komiksu
był dla mnie dość sentymentalny, bowiem Secret Wars było częścią
animowanego serialu o Spider-Manie. Niestety historia ta szybko stała
się niesamowicie męcząca i nieciekawa.
Gdy wszystko się
zaczyna, zarówno w obozie bohaterów jak i złoczyńców zaczynają
wybuchać panika i kolejne sprzeczki o byle głupoty. Gdy wszyscy już
lądują na planecie, przywództwo nad tymi złymi przejmuje Dr.
Doom, natomiast ci dobrzy cały czas smucą się bo są tak daleko od
domu, opuścili swoje żony, nie wiedzą co się z nimi dzieje… i
tak do porzygu przy okazji każdej spokojniejszej sceny. Warto też
zaznaczyć, że te partie komiksu, w których nikt się z nikim nie
tłucze poświęcone są albo na ekspozycję, albo na taki właśnie
„rozwój” bohaterów.
W zamyśle
bohaterowie dopiero z czasem mieli nauczyć się pracy zespołowej,
pokonać różnice między sobą i ja rozumiem, że na początku oni
wszyscy musieli się dotrzeć, tylko, że oni wszyscy się znają,
grają w tej samej drużynie, a przez połowę tomu odnoszą się do
siebie jak kompletne dupki. Baa, X-Meni postanawiają, że nie lubią
swoich towarzyszy i opuszczają obóz bohaterów, by działać na
własną rękę… mimo że nie mają żadnego realnego powodu by tak
postąpić.
Wewnętrzne
konflikty w obozie złoczyńców na początku wypadają już trochę
lepiej, bo mniej więcej tego się po tych charakterach można by
spodziewać. Wypada to nie tylko naturalniej ale i czemuś już
służy. Każda z tych postaci nigdy przedtem nie pracowała w
zespole, a każdy chce rządzić. Ironicznie, gdy przychodzi co do
czego tworzą oni o wiele bardziej zgrany zespół niż super herosi.
Problem jaki mam ze
wszystkimi to to, że… niczym się w gruncie rzeczy od siebie nie
różnią. Wszyscy mówią w dokładnie ten sam sposób, a komiks nie
nadaje nikomu żadnej indywidualności. Nikt nie jest w żaden sposób
wyjątkowy, wręcz połowa postaci jest sobie tylko po to, żeby być.
Na tym etapie każdy
się chyba domyśla na czym, w skrócie, polega mój zarzut odnośnie
„Secret Wars”. To komiks napisany niesamowicie topornie. I odbija
się to także na dialogach, które miejscami wyglądają jak
mini-monologi. Wszyscy mają dziwną manierę mówienia o sobie w
trzeciej osobie, a także tłumaczenia w trakcie scen akcji tego, co
się dzieje. Kiedy pojawiają się jakieś dynamiczne kadry, wszelkie
napięcie zostaje wyssane przez olbrzymie dymki po brzegi wypełnione
tekstem.
Przykładowo, gdy
Doom uderza kogoś ręką, to daje radę przeprowadzić pełną
konwersację ze swoim oponentem w ramach jednego kadru.
Napięcia nie ma za
grosz, a sceny akcji wydają się przez to niesamowicie rozwleczone.
Jeśli chodzi o
rysunki to Mike Zeck ma styl podobny do Jima Aparo, tylko jest
bardziej niechlujny. Masa rysunków wygląda jakby była robiona na
odwal się, a kolory miejscami jeszcze to wrażenie potęgują.
Na pewno przeczytam
i opiszę jeszcze drugi tom, ale nie nastawiam się do „Secret
Wars” jakkolwiek pozytywnie. To komiks o do bólu infantylnym
scenariuszu i do bólu przeciętnymi rysunkami. Jest w tym wszystkim
potencjał, ale nikomu raczej nie kwapi się żeby go wykorzystać.
Trochę się
nasłuchałem o tym, że klasycznego Marvela nie da się czytać…
no i cholercia, ten kto mi to powiedział miał rację...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz