niedziela, 18 grudnia 2016

"The Mask"

Założę się, że prawie każdy oglądał kiedyś „Maskę” z Jimem Carreyem. Niewiele osób wie zapewne, że ów film powstał na podstawie komiksów… i że ów komiks był bardzo brutalnym, krwawym i sadystycznym tworem. Ja sam dowiedziałem się o tym jakiś czas temu za sprawą Nostalgia Critica. Oczywiście, musiałem "The Mask" natychmiast sprawdzić i okazał się… całkiem solidny.

Głównym bohaterem (przynajmniej z początku) jest Stanley Ipkiss. Jest on osobą niezrównoważoną emocjonalnie. Pewnego dnia kupuje on dla swojej dziewczyny maskę. Owa maska nie jest jednak zwyczajną maską, bowiem daje ona temu, kto ją nosi moc przekształcania rzeczywistości i działania według logiki kreskówek. Posiada ona jednak inną właściwość – wyciąga z człowieka wszystko, co najgorsze.
Ipkiss z czasem zostaje pochłonięty przez swoje demoniczne alter-ego, kłóci się ze swoją dziewczyną i morduje policjantów, którzy próbują go powstrzymać.

Część skupiająca się na Stanleyu jest najjaśniejszym punktem całości. Komiks obnaża przed czytającym swoje prawdziwe oblicze i perfekcyjnie wykorzystuje efekt zaskoczenia. Gdy tylko bohater zakłada maskę pewne jest jedno – będzie dużo krwi i dużo zabawy. Zwłaszcza, że Stanley ma całą listę osób, na których zamierza się mścić i konsekwentnie eliminuje kolejne z nich na różne kreatywne sposoby. Czarny humor jest tutaj kluczowy.

Niestety nieśmiertelny psychopata zostaje szybko usunięty i maska trafia w ręce porucznika Kellawaya. Kellaway prowadzi sprawę przeciwko członkowi mafii, handlarzowi narkotyków – Eugene Rapaz.
Niestety śledztwo nie idzie po jego myśli. Kłody pod nogi kładzie mu skorumpowany adwokat, a także upierdliwi przełożeni. Mając w rękach nadnaturalny przedmiot postanawia użyć go do walki z przestępczością.

Gdy na scenę wkracza Kellaway, historia traci swój pazur. Powód jest prosty – Ipkiss był ciekawszą postacią. Można było zrobić z niego antybohatera, nie trzeba było wprowadzać w jego miejsce zupełnie nowej, w dodatku bezbarwnej postaci. Cała akcja z mafią i Rapazem jest strasznie męcząca, bo nie dowiadujemy się o nich w zasadzie niczego konkretnego. Są złą mafią… i tyle. Rapaz ma taże pomocnika Waltera, który jest nieśmiertelny z jakiegoś powodu i komiks w żaden sposób tego nie tłumaczy.
Za żadne skarby nie da się w to się zaangażować. I tylko obecność Maski ratowała sytuację i dostarczała mi wystarczająco dużo siły by brnąć w to wszystko dalej.
Podsumowując, cały segment dotyczący Kellawaya stał się męczącym kryminałem jedynie przerywanym przez rewelacyjne scenki z Maską.

Komiks posiada swój specyficzny klimat. Jest kreślony w naturalistyczny sposób (żeby gore było bardziej odpychające, oczywiście), ale często używa specyficznej kolorystyki, by kreować odrealnioną, surrealistyczną atmosferę.
Nie będzie też niczym zaskakującym, jeśli powiem, że część dotycząca Ipkissa jest tą dysponującą o wiele gęstszym i mroczniejszym klimatem, podczas gdy przy okazji Kellawaya to wszystko zdaje się gdzieś ulatywać.

„The Mask” to solidny komiks z rewelacyjnym, dającym dużo swobody konceptem. To wariacja na temat Jekylla i Hyde’a, gdzie dobry człowiek zostaje pożarty przez wewnętrzne demony. Niestety mogło to zostać wcielone w życie o wiele lepiej. Historię Stanleya Ipkissa można chłonąć jednym cięgiem, z kolei historia Kellawaya jest do przeczytania, ale czuć jakościowy spadek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz