wtorek, 31 stycznia 2017

„Frank Miller’s RoboCop”

Zdania na temat filmu „RoboCop 2” są dość mocno podzielone. Dla mnie to całkiem udany sequel z kilkoma trafionymi i kilkoma chybionymi pomysłami. Tak, czy siak zawsze dobrze mi się go oglądało. Scenariusz do owego filmu sporządził Frank Miller, niestety jego pomysły były zbyt ostre dla producentów i trzeba było nanieść „poprawki”. Z oryginalnego pomysłu Millera ostało się w gruncie rzeczy niewiele, a część motywów została przeniesiona do późniejszej kontynuacji, czyli „RoboCopa 3”.
Oryginalny scenariusz Millera doczekał się w końcu adaptacji w formie komiksu. Zżerała mnie ciekawość co takiego twórca „Powrotu Mrocznego Rycerza” upichcił, że zdaniem wszystkich okazało się niemożliwym do przeniesienia na taśmę filmową.

Przestępczość w Detroit ciągle rośnie, a zdziesiątkowani funkcjonariusze policji strajkują przeciwko korporacji OCP bo… jest ich mało i nie mają czym walczyć. Nawet Alex Murphy, czyli RoboCop nie daje już powoli rady.
OCP wciela w życie plan wyburzania dzielnic starego miasta, aby zrobić miejsce na budowę Delta City. Ponieważ na policję nie można liczyć, powołano specjalne oddziały zwane Rehabem, aby przesiedliły one mieszkańców Detroit. Problem w tym, że Rehab to w większości weterani wojenni, w dodatku chorzy psychicznie i psychopatyczni.
W międzyczasie Super Glina trafia pod opiekę psycholog dr Love, która ma pozbawić go człowieczeństwa i zrobić z niego wzór do naśladowania. Problem w tym, że dr Love również nie jest zbyt zdrowa na umyśle i sadystycznymi metodami „leczy” Murphy’ego. Poza tym ma ona obsesję na punkcie miasta i nadmiaru przemocy i robi wszystko, aby z nim walczyć.
Do tego wszystkiego dochodzi plan zbudowania ulepszonej wersji RoboCopa…

Ilość wątków w komiksie jest pokaźna. Co chwilę odszukiwałem znajome motywy, kwestie, czy nawet całe sceny, które w mniej lub bardziej zmienionej formie trafiły do „Robocopa 2 i 3”. Niestety bardzo trudno jest mi to określić mianem spójnej historii.
Poziom przemocy jest olbrzymi, są eksplozje, padają trupy, na ulicach Detroit rozpętuje się wręcz wojna, ale wszystko to czyta się jak ciąg niepowiązanych ze sobą scen.
Pierwszy „RoboCop” zasłynął z satyry społecznej, przerysowanych programów telewizyjnych i Miller również mocuje się z tym konceptem. Efekt jest iście pokraczny. Zupełnie jakby autor cofnął się w rozwoju od czasu swojego „Batmana”.
Kolejnym punktem na liście „grzechów” jest przesadna seksualizacja postaci żeńskich. Dr Love charakteryzują dwie cechy – jest irytującą, złą psychopatką i jest hojnie obdarzona przez naturę – nosi obcisłe spódniczki i dekolt do pasa. Ale to jeszcze można jakoś przeboleć. Gorzej, gdy coś podobnego dotyka postaci, do której to ni w ząb nie pasuje. Gdy na scenę wchodzi znana z filmu Anne Lewis, po każdej scenie akcji jej ubiór musi spłonąć, podrzeć się, byleby tylko obnażał jej bieliznę.
I może nako facet nie powinienem narzekać na takie rzeczy, ale jest to zbyt nachalne i zbyt nie na miejscu, by brać to jakkolwiek na poważnie.

Na koniec pozostaje kwestia głównego bohatera. 
Murphy nie jest bohaterem we własnej historii. Jest tutaj do tego stopnia bezbarwny, pozbawiony woli i charakteru, że miejscami zapominałem, że on w ogóle jest w tej historii. 
Ale smutna prawda jest taka, że poza przerysowaną dr Love nikt z bohaterów się nie wyróżnia. Są wręcz jak wyprane z osobowości pionki, które muszą przez ten cały chaos przejść.

Całości dopełniają rysunki Juana Rose Rypa – przesadnie szczegółowe. Komiks wygląda okropnie. Gdy kadry są mniejsze, wszystkie kształty zlewają się ze sobą, a gdy jeszcze do tego dochodzą rzeczy typu dym, czy ogień, wtedy w ogóle patrzenie na panele jest bolesne dla oczu. Pognieciona zbroja RoboCopa nie musi mieć na sobie tysiąca małych kropeczek, dym nie musi być aż tak pofałdowany. To rozprasza i utrudnia rozpracowanie tego, co się dzieje.
A „rozpracowanie” jest tu bardzo dobrym słowem. Sceny akcji są jednym wielkim chaosem, w którym bardzo łatwo się pogubić. Czasem nie pomagają nawet strzałki zostawione przez twórców sygnalizujące kolejność w jakiej układają się kadry. Może gdyby szły obok one siebie, a nie były „wysypane” na kartkę, taki zabieg nie byłby potrzebny?

Podsumowując, Millerowski „RoboCop” nie jest czymś, czym warto zawracać sobie głowę. Jest brzydki, chaotyczny, przerysowany, infantylny – krótko mówiąc, nieczytelny.
Nic dziwnego, że skrypt ten nie doczekał się wiernej filmowej adaptacji, wręcz niemal w całości wylądował w koszu. To jeden wielki bałagan.
Mimo licznych wad „RoboCop 2” jest udanym filmem akcji i myślę, że po zapoznaniu się z jego pierwotną wizją docenię go jeszcze bardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz