Był
czas w moich szczenięcych latach kiedy czytałem komiksy związane z
„Obcym” Ridleya Scotta oraz jego kontynuacjami. Kilka z tych
historii zapadło mi w pamięć i postanowiłem, skoro już prowadzę
bloga o komiksach, odświeżyć je sobie, zobaczyć jak zniosły
próbę czasu i zrecenzować je.
Na
pierwszy ogień poszedł komiks, który ze wszystkich spodobał mi
się wówczas najbardziej. „Aliens – Newt’s Tale” jest z
jednej strony prequelem do „Aliens” Jamesa Camerona, a z drugiej
jego komiksową adaptacją.
Wszystko
w komiksie jest snem, który miewa Newt podczas hibernacji. W tym
śnie – na pierwszych 30-paru stronach całości - dane nam jest
zobaczyć interpretację wielu wyciętych z kinowej wersji scen oraz
starcia kolonistów z Hadley’s Hope z ksenomorfami.
Kreska
całkiem przypadła mi do gustu, jest w stylu, chyba dość
powszechnym dla lat 90tych. Z jednej strony kreskówkowa, z drugiej
szczegółowa i naturalistyczna. Podoba mi się także dominacja
zimnych kolorów w kadrach. Nie tylko dodaje to, całkiem słusznie,
pierwiastka oniryzmu, ale i sprawia, że pojawienie się czerwonej
krwi jest bardzo wstrząsającym doświadczeniem.
Pokazana
także jest nam relacja Newt z jej matką w tych trudnych dla
wszystkich chwilach. Finał tego wątku idealnie zawiązuje się z
późniejszą relacją dziewczynki z Ellen Ripley.
Niestety,
gdy prequel się kończy, a zaczyna adaptacja akcji z „Aliens”,
wtedy komiks zalicza olbrzymi jakościowy spadek.
Ponieważ
komiks nazywa się „Newt’s Tale”, obserwujemy sceny, w których
tytułowa bohaterka bierze udział. I byłoby to całkiem w porządku,
gdyby było prowadzone konsekwentnie. Poza tym, ukazanie akcji filmu
z perspektywy Newt właśnie dawałoby twórcom możliwość na
modelowanie i przekształcanie filmowych scen, nadawanie im innej
wymowy, tonu, klimatu, i tak dalej. Albo można byłoby zostać przy
tworzeniu prequelu i pokazać nam dokładnie jak Newt przetrwała do
chwili przybycia Marines. Z tego mogło wyjść coś interesującego.
Niestety,
zamiast tego otrzymaliśmy zubożałe, pędzące na złamanie karku
streszczenie filmu Jamesa Camerona. Co gorsza, osoby nie znające
filmu mogą pogubić się lub nie zrozumieć wielu rzeczy. Z kolei
fani filmu będą się zastanawiać czemu kolejne postacie
wypowiadają kwestie, które pierwotnie były mówione przez kogoś
innego.
Jest
także mnóstwo kiepsko zaadaptowanych na karty komiksu scen.
Niektóre kadry wyglądają tak jakby twórcom zwyczajnie się nie
chciało i w tych najbardziej dramatycznych scen bohaterowie sobie po
prostu stoją. „Newt’s Tale” pozwala sobie często na
uproszczenia wołające o pomstę do nieba. Co jeszcze śmieszniejsze,
wszyscy członkowie marines wyglądają niemalże tak samo. Mają
identyczne, jeśli nie takie same, twarze.
Cóż
mogę rzec… ten komiks nie przetrwał próby czasu w moich oczach.
Posiada w sobie potencjał i dobre elementy, niestety zaprzepaszcza
je w ekspresowym tempie na rzecz wyjątkowo leniwej adaptacji
rewelacyjnego filmu.
Mimo
wszystko polecam, chociażby dla tych pierwszych 30-stu stron.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz