Mam
przyjemność w końcu przedstawić naprawdę dobrą historię z
komiksowego uniwersum o Ksenomorfach. Myślę, że mówiąc to nie
popełniam zbyt dużego błędu. Wydaje mi się, że przynajmniej
niektóre komiksy od Dark Horse są ze sobą powiązane i że przed
samym „Genocide” coś jeszcze było.
Ksenomorfy
musiały jakimś cudem, w jakieś innej historii, najechać Ziemię,
bowiem ludzie namiętnie prowadzą nad nimi badania. Między innymi,
korporacja Neo-Pharm produkuje specjalny narkotyk zwany Xeno-Zipem.
Zwiększa on tężyznę fizyczną tego, który go bierze (podobnie
jak Venom w „Batmanie”), ale niektórych doprowadza do obłędu.
Defekt ten jest spowodowany używaniem przez korporację zamiennika
pewnej substancji, którą wytwarza tylko królowa Ksenomorfów.
O
ile zaopatrujące się w Xeno-Zip wojsko nie ma nic przeciwko, że
ich podwładni zmieniają się w rozszalałych kamikadze, tak szef
Neo-Pharm – pan Grant zamierza uratować reputację swoją i swojej
firmy. Wraz z oddziałem Marines wyrusza na planetę Ksenomorfów w
celu pozyskania królewskiej mazi.
Wyprawa,
oczywiście, nie będzie łatwa. Tajemniczy szpieg korporacyjny stara
się sabotować wyprawę, w dodatku na samej planecie Obcy urządzają
sobie… wojnę. „Genocide” zasłynął z przedstawienia bardzo
ciekawego motywu – starcia dwóch gniazd Obcych. W wyniku mutacji,
niektóre Ksenomorfy zmieniły kolor na czerwony i założyły własną
społeczność. Muszą
jednak walczyć ze zwyczajowymi czarnymi Ksenomorfami o przetrwanie.
„Genocide”
ma bez wątpienia klimat. Podoba mi się to jak rysowane były
komiksy w latach 90-tych (odjąć od tego absurdalną anatomię ciał,
ale tego w tym konkretnym komiksie nie uświadczyłem). Atmosfera
jest mroczna, może nawet z lekka surrealistyczna. Komiks bywa
psychodeliczny, zwłaszcza jeśli chodzi o designy statków. Widząc
je miałem skojarzenia z „Diuną” Jodorowskiego. Swoją
kolorystyką „Genocide” miejscami przypominał mi „The Mask”,
również od Dark Horse.
Co
mi się nie podobało to fakt, że głowy niektórych bohaterów
wyglądają jakby były nienaturalnie przypłaszczone.
Komiks
w gruncie rzeczy przedstawia wiele ciekawych pomysłów. Wspomniana
walka dwóch rojów Obcych, Xeno-Zip i wywoływane przez niego skutki
uboczne. – Scena, w której biegacz po zażyciu jednej pigułki
dosłownie roztrzaskuje się o ścianę sprawiła, że przeszły mnie
ciarki.
Problem
w tym, że… chciałoby się więcej. Chciałbym, aby komiks brnął
w te wątki, rozwijał je, eksplorował, uczynił z nich główną
siłę napędową. Można
było nawet poprowadzić narrację od strony Ksenomorfów, bardziej
skupić się na ich konflikcie. To dopiero byłoby ciekawe!
Bo
bez tych
wszystkich ciekawych smaczków, „Genocide” to
tak naprawdę mocno przeciętna historia z prostymi jak drut
postaciami, żeby nie powiedzieć archetypicznymi. Co
więcej, te cztery zeszyty to bardzo niewiele biorąc pod uwagę
potencjał jakim ta historia dysponowała.
„Genocide”
ma swoje olbrzymie pozytywy, ale pozostawił mnie z niedosytem. Nie
ukrywam, że miałem co do niego olbrzymie oczekiwania, które tylko
jeszcze bardziej narastały w miarę czytania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz