środa, 4 stycznia 2017

"Deadpool - Martwi Prezydenci"

Jeszcze zanim zacząłem czytać komiksy Deadpool był dla mnie swego rodzaju legendą. Jego przygody miały być szalone, groteskowe, a przy tym bardzo zabawne, a on sam miał być całkowicie świadomy tego, że jest postacią z komiksu i regularnie burzyć czwartą ścianę. Teraz, gdy w końcu zainteresowałem się komiksem jak należy, postanowiłem przekonać się na własnej skórze, czy pogłoski są prawdziwe. A za sprawą "Marvel-Now!" nie było ani jednej przeszkody na mojej drodze.
Sięgnąłem więc po pierwszy tom i...
... oni wszyscy mówili prawdę!

W szeregach S.H.I.E.L.D. znajduje się pewien powalony patriota w szkockim kilcie, który przy okazji jest nekromantą. Pragnie on uratować swój ukochany kraj i wskrzesza wszystkich zmarłych prezydentów z Waszyngtonem, Lincolnem i Reaganem na czele. Zombiaki fakt, chcą
uratować Amerykę, ale najpierw... ma po niej nie zostać kamień na kamieniu.

Sytuacja jest iście problematyczna, bowiem nie prasa nie może przecież napisać o tym, że Kapitan Ameryka spuszcza łomot Lincolnowi, albo o innych podobnych rzeczach. Pewna agentka z S.H.I.E.L.D. wpada na genialny pomysł - zatrudnić kogoś, kogo nikt nie lubi do odwalenia brudnej roboty. Tym kimś ma być nie kto inny jak sam Deadpool.

Fabuła "Martwych Prezydentów" to istne kuriozum, ale jest perfekcyjnym fundamentem dla ok. 130 stron suchar-festu, którym ten tom jest. Absurd i brak powagi (i flaki) wylewają się już z pierwszych kadrów, a samo pojawienie się Deadpoola okraszone jest smakowitymi żarcikami.
Ku mojemu zdumieniu jednak, komiksowi nie kończą się pomysły. Suchary pojawiają się regularnie i wszystkie mnie one bawiły... były rozbrajające... Reagan mówiący "Mamusiu, będę grał w Gwiezdne Wojny" to nie jest widok, który można przyjąć z pokerową miną. Z reguły przeróżne komedie dawkują swoje żarty, "Deadpool" pod tym względem jest tak jednostajny jak to tylko możliwe. I to też jest sztuką, bowiem trzeba talentu, żeby sprawić by ten łańcuszek sucharów nie stał się męczący.

Czas omówić te flaki w nawiasie...
"Deadpool" obfituje w gore wszelkiego rodzaju. Wade Wilson, czyli tytułowy  Deadpool jest mutantem ze zdolnością regeneracyjną i w trakcie swoich zmagań z zombie-prezydentami odnosi przeróżne obrażenia, od postrzałów w głowę po powyrywane kończyny. Co więcej, posługuje się on dwiema katanami i pistoletami, a jego przeciwnikami są rozkładające się trupy, rosyjskie małpy z kosmosu i wielki dinozaur...? Jeśli kogoś brzydzi krew, przemoc i tego typu rzeczy, niech lepiej trzyma się z daleka.
Deadpool ma też tendencję do burzenia czwartej ściany. Gdy zrobił to za pierwszym razem, wydało mi się to strasznie wymuszone, ale za każdym następnym wypadało to już bardzo naturalnie i zabawnie jak cholera.
Komiks tylko raz pod koniec wyskakuje ni z gruchy ni z pietruchy z wątkiem, który okazało się, że ma być w kontekście postaci Deadpoola tragiczny... ale nic z tego nie wynikło.

"Deadpool - Martwi Prezydenci" to komiks niemalże perfekcyjny w tym, czym jest. A jest szaloną czarną komedią z rozbrajającymi sucharami, które ani na moment nie tracą swojego uroku.
Stanąłem twarzą w twarz z legendą i... zmiotła mnie ona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz