sobota, 14 stycznia 2017

ROZDZIAŁ IX - "Batman - Venom"

"Batman: Knightfall" czyniło drobne nawiązania do dwóch historii z Nietoperzem. Jedną z nich był "Venom", komiks, z tego, co się orientuję, wysoko ceniony przez fanów postaci Batmana. Zasiadając do polskiego wydania z TM-Semic oczekiwałem czegoś interesującego, co wciągnie mnie tak mocno jak chociażby wspomniany "Knightfall". Znalazłem jednak do bólu przeciętną historię, która koncertowo marnuje swój potencjał na każdym możliwym kroku.

Wszystko zaczyna się od nieudanej misji ratunkowej. Batman usiłuje uratować córkę pewnego naukowca, która została uwięziona w kanałach. Drogę Nietoperzowy zastawia olbrzymi kamulec. Okazuje się on być zbyt ciężki dla bohatera i dziewczynka topi się.
Zrozpaczony po swoim niepowodzeniu korzysta z drobnej pomocy owego naukowca. Dostaje od niego tajemnicze pigułki. Zwiększają one jego tężyznę fizyczną, jednak mają negatywny wpływ na jego charakter, intelekt, a także uzależniają go.
Szybko wychodzi na jaw, że Batman stał się ofiarą eksperymentu, prowadzonego przez emerytowanego, szalonego generała, który ma w planach stworzenie armii superżołnierzy. Przeciwnikiem Nietoperza stają się nie tylko dwaj szaleńcy ale także nałóg...

Zacznijmy od tego, że sam wątek uzależnienia wydał mi się czymś świeżym i całkiem interesującym. I miejscami działał znakomicie. Niestety, na dłuższą sprawę komiksowi szybko kończą się asy z rękawa.
"Venom" to historia niesamowicie nierówna, która przechodzi z bycia przeciętną, do bycia genialną, potem znów do przeciętnej, a kończąc na beznadziejnej. Batman popadający w uzależnienie bywa irytujący (swoim charakterem zbliża się do Azraela), ale jego walka z nałogiem i fakt bycia "królikiem doświadczalnym" ciągną to wszystko w górę. Niestety to tylko pierwsza połowa całej historii. Drugą stanowi plan stereotypowego byłego generała i stereotypowego szalonego naukowca, którzy hodują sobie armię bezmózgich mięśniaków. W międzyczasie mamy jeszcze próbę zabicia komisarza Gordona, która byłaby dramatycznym momentem, ale szybko zostaje porzucona.
Te dobre rzeczy pokazują się dosłownie na moment i komiks rozprawia się nimi błyskawicznie, podczas, gdy te wątki, które mnie nie obchodziły, były rozwlekane niemal do samego końca.

Rezultatem tego miszmaszu jest ogólna bezpłciowość historii, doprawiona jeszcze dość kiepską motywacją, która wprawiła całą akcję w ruch. W ogóle nie kupuję tego, że Bruce tak bardzo przeżywa śmierć tej jednej dziewczynki. Gdyby miał na swoim koncie całą serię niepowodzeń, wtedy sięgnięcie po pigułki byłoby o wiele "silniejszym" momentem. Jego motywacja byłaby o wiele bardziej wiarygodna.
Nawiasem mówiąc, komiks nosi tytuł "Venom" i ma się to odnosić do specyfiku, którego używać będzie w przyszłości Bane. Problem w tym, że pigułki, które zażywa Batman nie tylko działają w nieco inny sposób, ale nawet nigdy nie są nazywane Venomem.
Nie rozumem tego zupełnie.

Nie wiem, czy tak naprawdę warto się z "Batman: Venom". Był on moim pierwszym poważnym komiksowym zawodem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz