piątek, 6 stycznia 2017

ROZDZIAŁ VII - „Batman – Knightfall”

Zazwyczaj czytam jakiś komiks dwa, albo nawet trzy razy, zanim zacznę o nim pisać. Przy okazji „Knightfall” postanowiłem spisać moje wrażenia „na świeżo”, zaraz po skończeniu czytania całego story-arcu.

„Knightfall” jest pierwszą częścią trzyczęściowej historii, której kolejnymi odsłonami są „Knightquest” i „Knightsend”.
Obsesja Bruce’a Wayne’a w końcu doprowadza jego organizm do wyczerpania. Nie ma on jednak szansy na zregenerowanie sił. Miasto bowiem nieustannie potrzebuje obecności Mrocznego Rycerza.

Do Gotham przybywa tajemniczy Bane. Ma on jeden cel – pokonać Batmana. Wypuszcza on wszystkich więźniów z Arkham Asylum, aby ci siali chaos i najzwyczajniej w świecie zmęczyli samozwańczego obrońcę miasta.

Zacznę od głównego złoczyńcy, czyli samego Bane’a. Jego genezę można poznać w zeszycie zatytułowanym „Vengeance of Bane”, będącym bezpośrednim prequelem do „Knightfall”. Dysponuje on nadludzką siłą fizyczną, dzięki specyfikowi o nazwie Venom. Co więcej, jest on ponadprzeciętnie inteligentny. Siła i rozum chyba nigdy przedtem nie zostały połączone ze sobą w taki sposób. Bane jest pierwszym inteligentnym mięśniakiem w historii komiksów. Jest on także niezwykle dobrym obserwatorem. Był w stanie odkryć, że Bruce Wayne to Batman po samym jego sposobie poruszania się. To bez wątpienia godny przeciwnik dla Nietoperza i jedno z największych wyzwań jakim musiał stawić czoła.

„Knightfall” eksploruje obsesję Bruce’a na punkcie walki z przestępczością. Stawia on bezpieczeństwo Gotham ponad swoje własne. Pokonuje kolejnych szaleńców jednym cięgiem, noc w noc, aż w końcu chodzi zarośnięty i z trudem daje radę nawet tym pomniejszym rzezimieszkom. Co więcej, w tak kryzysowej sytuacji odrzuca wsparcie od tutejszego Robina – Tima Drake’a.
Dochodzi do sytuacji, kiedy to kodeks Batmana obraca się przeciwko niemu. Zakaz zabijania, przekładanie ratowania niewinnych ponad złapanie przestępców, dyżurowanie noc w noc – Bane wykorzystuje to wszystko i wkracza dopiero wtedy, gdy Nietoperz jest już na skraju załamania. I choć wiedziałem od początku do czego to wszystko zmierza, czytając ten konkretny moment miałem ciarki na plecach. Bohater, który do tej pory odnosił same sukcesy polega.

Na tym jednak historia się nie kończy, bowiem strój Batmana przywdziewa Jean Paul Valley… i jest to moment, gdy seria zalicza dość mocny zjazd.
Wszystko zaczęło się od dwuczęściowego „Showcase” z Two-facem w roli głównej. Jest on niczym więcej jak jedną wielką nieścisłością fabularną. Nagle dowiadujemy się, że wszyscy zbiegowie z Arkham zostali schwytani (mimo iż to nie prawda) i został już tylko Two-face. Sam Harvey Dent stwierdza, że Batman przed laty go zdradził i postanawia zrobić mu proces. Komiks ten nie tylko jest rysowany gorzej od całej reszty Knightfall, ale też pisany jest o wiele, wiele gorzej. Dialogi są przeciągane i nienaturalne, a brak spójności w ciągłości fabularnej sprawił, że już w ogóle nie byłem w stanie brać tej historyjki na poważnie.

Jean Paul pojawił się już w „Mieczu Azraela”, i o ile tam był w miarę ciekawą postacią, z chwilą, gdy przywdziewa kostium Batmana zamienia się w jednowymiarowego psychopatę. Zrozumiałbym, gdyby on po prostu nie rozumiał zasad postępowania Batmana, gdyby dopiero się ich uczył… ale on leje na nie gorącym moczem i wałkuje z Robinem w kółko jedną i tę samą rozmowę. Batman nie zabija – na co Jean Paul mówi coś w stylu „Ale może Batman powinien właśnie zabijać. I ja będę zabijać, bo ja teraz jestem Batmanem i będę robić wszystko po swojemu”. Jest to coś, co wraca jak bumerang i po pewnym czasie staje się po prostu nieznośne.

Poza główną numeracją pojawiło się jeszcze trzyczęściowe „Shadow of the Bat” poświęcone Scarecrowowi i jego planowi zrobienia z siebie… boga. Tak, Jonathan Crane postanowił zostać bóstwem strachu i domaga się, by obywatele Gotham oddali mu cześć. Komiks zalicza się do story-arcu, ale jest poza główną osią fabuły (Wszystkie zeszyty zaliczane do „Knightfall” posiadają numery, „Shadow of the Bat” takiego nie ma). Odkrywa on genezę Scarecrowa… i tyle dobrego mogę o nim powiedzieć.
Nie rozumiem czemu 90% paneli jest rysowanych po skosie. Na pewno nie sprawia to, że komiks jest przyjemny w odbiorze.
Plan Scarecrowa z początku i motyw z praniem mózgów dzieciakom, a potem przebieranie ich w stroje strachów na wróble były w porządku, ale szybko straciłem tą historyjką zainteresowania bo wiedziałem, że w tym czasie mógłbym śledzić coś o wiele ciekawszego.

„Knightfall” mogłoby być bardzo dobrym wprowadzeniem do uniwersum Batmana, bowiem przedstawia on wielu złoczyńców, zarówno tych najbardziej ikonicznych jak Joker, czy Poison Ivy, ale też tych o wiele mniej znanych jak Firefly, czy Mad Hatter. Chodź wiadomo do czego to wszystko zmierza, komiks czyta się z niesamowitym zaciekawieniem. Czuć napięcie, czuć zmęczenie głównego bohatera i tylko czekamy na nadejście nieuchronnego. Dopiero z wkroczeniem Jean Paula na scenę seria traci bardzo dużo, niemniej jednak da się przez nią przebrnąć do końca.

I może powinienem zabrać się od razu za „Knightquest”, ale utknięcie na tak długi czas z Jean Paulem mi się póki co nie uśmiecha. Wrócę do tej serii innym razem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz