wtorek, 3 stycznia 2017

ROZDZIAŁ VI - „Batman – Miecz Azraela”


Lata 90te to legendarny okres w historii komiksu, gdzie wszystko musiało być mroczne, brutalne i wszem i wobec ‘edgy’, a anatomia postaci bywała nad wyraz niedorzeczna. „Miecz Azraela” był moim pierwszym kontaktem z tymże okresem.

Bogacz imieniem LeHah zostaje zaatakowany przez zamaskowanego mężczyznę, nazywającego siebie Azraelem. Z pomocą specjalnej amunicji rani opancerzonego zabójcę, ale nie wychodzi też z konfrontacji bez szwanku.

Umierający Azrael przybywa do swojego syna, jak się później okaże Jean Paula Valleya, by ten przejął po nim tytuł. Azrael bowiem jest aniołem zemsty na usługach zakonu św. Dumasa i potrzebuje ludzkiego awatara. Tak więc, Jean Paul wyrusza w podróż w góry, gdzie ma zostać wtajemniczony we wszystko przez pewnego karła…

W międzyczasie LeHah również zostanie opętany przez inny ponad naturalny byt – złego demona Biisa i zacznie podróżować po świecie w celu wymordowania członków zakonu św. Dumasa.

Imienia Jean Paula nie poznajemy aż do końca tej czteroczęściowej historii. Bez wątpienia jest to produkt swoich czasów. Zbroja Azraela jest ogromna, jest uzbrojona w płonące ostrze, a jej właściciel brutalnie rozprawia się z każdym, kto stoi mu na drodze. Azrael bowiem nie jest nikim poza mścicielem… przypomniał mi się Reaper z „Roku Drugiego”.
Przeciwko Azraelowi staje większy od niego demon-psychopata w zbroi z czaszek, z facjatą przyozdobioną przez szramę na oku. i uzbrojony jeszcze w olbrzymią giwerę.
Eksplozji jest całe mnóstwo, rozlewu krwi jeszcze więcej….
Jest brutalnie i ekstremalnie w dobie komiksów lat 90tych.

Ale gdzie w tym wszystkim jest Batman?
Jest, choć fabuła mogłaby się bez niego bez problemu obejść. Nie jest on postacią wiodącą, a przez większość czasu pozostaje bierny. To Jean Paul jest tutaj gwiazdą. Zdaję sobie sprawę z tego, że Azrael odegra w historii Nietoperza znaczącą rolę w przyszłości i trzeba było te postacie powiązać ze sobą, ale zostało to zrobione w dość nienaturalny i wymuszony sposób

„Miecz Azraela” ma też tendencję do bardzo dziwnego opowiadania historii. Wiele razy pojawia się narracja prowadzona przez poszczególnych bohaterów. Relacjonują oni kolejne wydarzenia, po czym widzimy zwrot w stylu „a teraz jesteśmy tutaj...” i wszystko okazuje się być częścią dialogu, który prowadzą dwie postacie. Samo to, że jedna postać drugiej postaci opowiada wydarzenia, które miały miejsce przed chwilą, i w których oboje brali udział jest niezamierzenie komiczne i trochę wytrąca czytelnika z pantałyku. Oczywiście komiks stara się to w późniejszych partiach jakoś usprawiedliwiać, ale robi to w dość nieporadny sposób.

„Miecz Azraela” to prequel do większego wydarzenia w historii Batmana. Nie jest to także typowa historia z jego udziałem, mamy tu w końcu do czynienia z aniołami, demonami i tajnymi bractwami.
Jako komiks akcji dostarcza odpowiednią ilość rozwałki, aczkolwiek fabularnie nie ciekawy aż tak bardzo. Początek był dla mnie samego dość trudny do pokonania i dopiero przy okazji trzeciego i czwartego zeszytu zrobiło się ciekawiej.
Komiks bez wątpienia postarzał się, ale warto jest po niego sięgnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz