Mam
olbrzymi szacunek dla
wczesnego Franka Millera. Jego „Powrót Mrocznego Rycerza”
błyskawicznie stał się moim ulubionym komiksem. Obiecałem sobie w
przyszłości
sprawdzić wszystkie dzieła, które uczyniły z tego scenarzysty
legendę. Ten
czas właśnie nadszedł...
Odkryłem,
że oprócz komiksów dla DC, tworzył on także „Daredevila” dla
Marvela, co więcej napisał on nawet genezę tejże postaci. Mój
wybór był oczywisty.
W
„The Man Without Fear” poznamy Matta Murdocka, małego chłopca
wychowywanego przez samotnego ojca parającego się boksem i
odbieraniem haraczy dla mafii.
Matt
traci wzrok wskutek wypadku, w który zaangażowana jest ciężarówka
przewożąca chemikalia. Wypadek ten sprawia, że młodzieńcowi
wyostrzają się wszystkie inne zmysły, co więcej tajemniczy
mężczyzna imieniem Stick oferuje mu pomoc w kształceniu się w
sztukach walki.
To
chyba najbardziej ikoniczne origin-story dla Daredevila, pamiętam je
dobrze z animowanego serialu o Spider-Manie.
Choć
dane nam jest poznać początki superbohatera, tak „The Man Without
Fear” samo w sobie trudno jest mi nazwać komiksem
superbohaterskim. To bardzo rozbudowane wprowadzenie do postaci –
dużo czasu poświęcono na dzieciństwo Matta, okres jego studiów,
znalazło się nawet miejsce na romans z Elektrą. Pod koniec pojawia
się także Kingpin jednak nie dowiadujemy się o nim zbyt wiele, a
jego postać nie pełni żadnej istotnej roli w historii. Ot zostaje
nam przedstawiony i będzie rozwijany w przyszłości.
Miller
nie śpieszył się ze wsadzeniem Murdocka w strój czerwonego
diabła, co z początku mnie rozczarowało, ale po głębszym namyśle
zostało przeze mnie uznane za plus. Dzięki temu zostaje nam
zaserwowany bardzo szczegółowy i przekształcający się portret
psychologiczny przyszłego obrońcy Hell’s Kitchen.
Chciałbym
kontynuować swoje pochwały, niestety w tym miejscu muszę przestać
i skupić się na rzeczach, które mi zgrzytały.
„The Man Without Fear” jest kreślone w bardzo brzydki i nieprzyjemny dla oka sposób. Jakby rysownikowi gdzieś się śpieszyło. Kolorystycznie z kolei komiks bywa niekonsekwentny. Czasem wygląda zwyczajnie, a sporadycznie stara się udawać neo-noir i wypełnia wszystko jednym kolorem.
„The Man Without Fear” jest kreślone w bardzo brzydki i nieprzyjemny dla oka sposób. Jakby rysownikowi gdzieś się śpieszyło. Kolorystycznie z kolei komiks bywa niekonsekwentny. Czasem wygląda zwyczajnie, a sporadycznie stara się udawać neo-noir i wypełnia wszystko jednym kolorem.
Przez
historię przewala się całe mnóstwo narracji w trzeciej osobie,
która lubi cytować myśli głównego bohatera. Wypada to sztucznie.
Nie rozumiem czemu by nie oddać po prostu Mattowi roli narratora,
wyszłoby to o wiele bardziej naturalnie.
Miałem
też problem z samą narracją, która prawie w ogóle nie
sygnalizowała przeskoku między kolejnymi okresami czasu. Myślimy,
że Matt jest jeszcze mały, po czym okazuje się, że jest już
chyba nastolatkiem, bo został narysowany wyższym. Potem
przeskakujemy do studiów i ni z tego, ni z owego w pewnym punkcie
historii okazuje się, że już jesteśmy w innym punkcie życia
Matta, bo ten opowiada o tym, że znalazł pracę.
Nietrudno
było mi wyłapać podobieństwa między „The Man Without Fear”,
a innymi, wcześniejszymi pracami Millera dla DC. Mógłbym wręcz
nazwać ten komiks niedoszlifowaną wersją „Batmana – Roku
Pierwszego” z elementami „Powrotu Mrocznego Rycerza”. Nacisk na
psychologię bohatera jest ogromny, jednak narracja jest w trzeciej,
a nie lepiej służącej tego typu historii pierwszej osobie.
Elektra
swoim charakterem przypominała mi Selinę Kyle, w dodatku to jak ta
postać zostaje wprowadzona i co się z nią później dzieje bardzo
mocno kojarzyło mi się z „Rokiem Pierwszym”. A pojawia się ona
na stosunkowo krótki czas. Jej romans z Mattem zostaje potraktowany
mocno po macoszemu, a później zostaje ona usunięta z fabuły w
dość leniwy sposób.
„The
Man Without Fear” to bardzo
dobra
geneza z
kulejącą miejscami narracją
i dzieło nietypowe jak na komiksy superbohaterskie. Jest
chyba najlepszym wprowadzeniem do
postaci Daredevila jakie tylko może być. Problem z nim jest tylko
taki, że Miller już opowiedział identyczną historię i o
wiele lepiej… tylko, że w „Batmanie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz